Więc jak już pisałem w chwili wczesnojesiennej chyba słabości wróciłem do jawy, padło na 634 bo jest jak dla mnie zwyczajnie ładna. Wcześniej, z kilkanaście lat przelatałem kilka sezonów TS-ką. Konstrukcja mi znana i z biegiem czasu nawet chyba lubiana. Przejeździłem z nią Czechy, Słowacje, Austrie i Węgry. Ale ja nie o tym.
No więc po kolei. Znów to czuje co na początku posiadania TS-ki. Niemoc, desperacje, rezygnacje przemieszaną z atakami agresji i chęcią skopania tego złomu. Zrobiłem niechcący remont. Nie chcący bo chciałem tylko wyszkiełkować dekle coby ładne były no ale stwierdziłem że trochę to biedne i wypadało by zrobić też kartery, później zobaczyłem rdzę na cylindrach więc też poszły, ale do piasku. A szlif to niechcący bo jeden ze starych tłoków okazał się być pęknięty na dole :O
Poskładałem. W każdym razie. Chciałem odpalić w czwartek no ale przez nieuwagę pękł mi jeden z pierścieni, a zakupiłem oczywiście tylko 6szt. W sobotę wreszcie dostałem brakujący i złożyłem. Próby odpalenia w sobotę nie było. Ustawiłem tylko zapłon. Walki w niedziele. Nie pali. Z gaźnka leje się paliwo (od strony filtra) a moto martwe. Iskra jest więc rozbieram gaźnik, czyszczę po raz 2 komorę pływakową i 2 dysze, jakie udało mi się odnaleźć w tej konstrukcji. Za którymś tam razem zaskoczyła. Trochę pochodziła, udało mi się zauważyć brak ładowania i obrotomierza no i w sumie tyle. Późno było. Obrotomierz naprawiłem (inaczej poprowadziłem nową linkę, chyba z TS-ki bo na moje oko nieco krótkawa). Dzisiaj schodząc po południu do auta od niechcenia wrzuciłem akumulator i kopnąłem ze dwa razy. Zapaliła jakby nigdy nic! No ale się spieszyłem, zgasiłem i w euforii pojechałem na zakupy. Wieczorem chciałem ją nagrzać i ustawić wreszcie gaźnik. No a wieczorem... Nic. Zupełnie nic. Mogę kopać, zalewać gaźnik, czyścić świecę, gaźnik. Nic. Nie pali. Akumulatora starcza mi na kilka razy (czy te cewki na prawdę tyle prądu zjadają???), zresztą chyba już zupełnie nie trzyma pojemności. Nowego kupować nie chcę bo chyba jednak się poddam i przejdę na 12V. Odkręcałem kolanko wydechowe myśląc że coś się przytkało. Zdejmowałem głowicę- w sumie nie wiem po co. Nic. Nie pali. Zdesperowany wróciłem do domu.
Czas poświęcony tej konstrukcji jest nijak niewspółmierny do efektów. To ciągła walka z patentami poprzednich właścicieli, zacofaniem technicznym konstrukcji i częściami zamiennymi wątpliwej jakości. Obok pod plandeką stoi vfr- a. Nie ruszana od listopada. Stoi i czeka na nowy olej i płyn hamulcowy. Poczeka pewnie bo obiecałem sobie że najpierw skończę jawę. O ja głupi- zapomniałem że nie istnieje coś takiego jak "skończę jawę". Jawa to ciągła walka, przemieszana chwilami euforii i załamań nerwowych.
Ktoś ma pomysł co zrobić żeby odpaliła??
Przepraszam. Wyżaliłem się... Chyba mi lepiej. Jutro będzie lepszy dzień.