Od kilku miesięcy chodził mi po głowie pomysł wyjazdu na Elefantentreffen 2012. Cały czas odsuwałem tę myśl od siebie ponieważ brak kasy i zdrowia stanowczo przeciwstawiał się jakim kolwiek planom wycieczkowym. Opierałem sie tak zawzięcie, że im bardziej się opierałem tym myśli stawały się bardziej natarczywe. W końcu stwierdziłem problemy ze snem tak bardzo byłem przez owe myśli atakowany. Jednakże byłem zawzięty. Na próbę tak, żeby się pokręcić po okolicy założyłem wóz do tereski. Normalnie dramat. Musiałem dorobić nowe mocowania wozu i pomalować czarną teresę na czerwono bo z wózkiem tak głupio wyglądała, że nie mogłem patrzeć. Dowiedziałem się przypadkiem, że w Jawie częstą awarią podczas jazdy w wilgotnych warunkach jest zamoknięcie kabli WN. Jako, że mam zapłon elektroniczny i cewkę z malucha umieściłem ją pod siedzeniem i zainstalowałem przewody o dł 1m do świec w peszlu plastykowym. Wypas :
Przypadkiem przeglądając allegro nie wiem jak natrafiłem na tanie membrany goretexowe z demobilu bundeswehry. Pchają te okazje pod nos człowiekowi ja nie wiem :roll: Obejrzałem przedmioty sprzedającego i kilku innych i wpadły mi w ręce rękawice arktyczne brytyjskie również w bardzo okazyjnych cenach, ocieplacz pod kombinezon itp. Niestety buty śniegowce i śpiwór zimowy wojskowy norweski były już trochę droższe ale poszedłem za ciosem. No tak, jak już poniosłem takie koszty, że trzeba by było chyba na tego "elefanta" pojechać. Przejechałem sie Jawą- zimno w szyję. Trzeba by jakąś owiewkę zarzucić. Napisałem ogłoszenie na Jawaczu, że nabędę za darmo albo półdarmo owiewkę ale żadna oferta się nie trafiła. Znalazłem w garażu starą jakąś to pomalowałem na czerwono, dorobiłem prawie jakby szybkę i "to" miało za zadanie podbijać strugę powietrza :vh Nie wyglądało to dobrze, co więcej nawet wyglądało źle ale... w szyje już nie wiało. Pominę dodatkowe koszty jak butla gazowa nabicie i wymiana zaworu 55zl, farba na Jawę 60 czerwona, 40 czarna na uchwyt, jakieś koszty pozyskania stali itp. Zrobiłem też wydechy bo były głośne i na dłuższą metę
wkur@#$ły. Zabrałem kilka podstawowych narzędzi, jakiś kosz sprzęgłowy bo moje sprzęgło to nie bardzo, dwie stare świece, metr przewodu paliwowego, 5m kabla do lampki (bo był), akumulator motocyklowy i koło zapasowe.
Przyszedł dzień wyjazdu. Właściwie noc. Skończyłem pracę o 2 godz, o 3 wypchałem teresę z garażu, trasa gpsa i długa na Kudowę. I tutaj awaria. Kilkanaście km od granicy urwała się linka sprzęgła niwecząc moje plany... zawróciłem.
Ależ skąd zawróciłem. Jawa ma półautomat sprzęgła i można ruszać "z nogi" po prostu część skoku dźwigni biegów wyciska sprzęgło. Oczywiście taka bzdura nie mogła mnie zniechęcić. W Bieszczady z Kristosem 200km bez ładowania jechałem i w końcu naprawiłem a nie zawróciłem. Taki już uparty jestem. Z małymi postojami (naprawa pin locka w toalecie orlenu w Ząbkowicach Śl, zakup sztućców na cpnie w Cz) spokojnie z prędkością 70km/h (pod górę i 40) wyjechałem za Pragę :-)
Tutaj zarządziłem postój ze śniadaniem i usunąłem częściowo awarię sprzęgła. Znaczy się majtąjącą część pancerza przymocowałem trytytką do kierownicy :-) ale jestem mechanik :twisted: . Odpalanie kuchenki gazowej połączone jest z depilacją dłoni. Szkoda, że nie trzyma się zapalniczki w zębach bo przy okazji bym się ogolił. Nie będę robił antyreklamy lecza z pewnego supermarketu ale wkrojenie kiełbasy nie wiele pomogło. Przez rok nie zjem lecza.
Naprawione sprzęgło- prawie
Leczo, któremu nie pomogła kiełbasa i gazówka depilująca
Woda truskawkowa z lodem. Wystarczy cedzić przez zęby i można pić
Posilony i napojony, naprawionym motocyklem poleciałem dalej w stronę miejscowości Vimperk, dalej Passau. Miło było, kiedy jakieś 100 km przed miejscem zlotu spotkałem młodych Czechów jadących na zlot Jawami. Głównie model 353 ale były też dwa zaprzęgi, jeden model 634 z przednim zawieszeniem Kawasaki :shock: Czesi jechali na zlot z miejscowości Tabor.
Takie motocykle
Twardziel prawdziwy
Wielokrotnie na Elefancie
Aerodynamika była mniej ważna
Dynamika na poziomie
Wyobraźnia również :vh
]
Tak czy inaczej "porozmawialiśmy", trochę razem pojechaliśmy i na którejś stacji benzynowej rozstaliśmy się. Chłopaki naprawdę twardzi ubrani w normalne ubrania w temp -5 st. Może to był powód, dla którego 15 minut jechali i 15 stali dlatego dalej pojechałem sam. Widoki na Bawarii zapierały dech w piersiach.
Ilość śniegu również
Oczywiście nie obyło się bez błądzenia i pytania ludzi o drogę. W pobliżu każdy wie co to jest Elefantentreffen i z uśmiechem na twarzy wskaże kierunek. W takich wypadkach nie wspomnę o przewadze kasku szczękowego nad integralnym, kiedy naprawdę grubo ubrany trzeba odsłonić twarz i zapytać o drogę. W każdym razie trochę błądząc dotarłem do takich oznaczeń.
Dalej już szło ;-). Na miejscu... tego napisać się nie da ale opadająca szczęka o mało nie połamała mi palców u nóg. Tego nie tylko nie da się napisać. Nie da się napisać, powiedzieć, sfocić ani nagrać. Wielkość zlotu, ilość motocykli, BUDOWA motocykli po prostu szokuje i dezorientuje. Uczucie mogło by przypominać lądowanie na innej planecie.
Tak wyglądała część obozów, nie jest to cały teren zlotu
Taka namiastka
Jawka 50 rozwala. To się nazywa zabrać części zapasowe
W każdym razie tak spacerując sobie myslę co dalej... Nikogo nie znam, trzeba znaleźć gdzieś miejsce. Pieszo nawet wszystkiego nie przejdę a gdzie w tłumie ludzi odnaleźć Polaków? Przypomniałem sobie, że szukając w necie informacji na temat zlotu natrafiłem na temat założony na Forum Południowców. Mało tego chyba nawet, któryś z nich podał numer telefonu. Najwyżej odpalę neta w roamingu i złapię kontakt z rodakami. Jednak spacerując usłyszałem Polska mowę wiec podeszłem się przywitać. Okazało się, że byli to właśnie ludzie o których mi chodziło. Zaprosili mnie do wspólnego obozowania i spędzania czasu. Bardzo sympatyczni. Moris, Arti, Krystek i Rysiek Szczypiorek ( po prostu szczupły był, Moris wołał do niego Szczypiorek a niby jak ktoś jest kolegą to Rysiek zawsze do niego pasuje :? ) :vh Popołudniem obeszliśmy teren zlotu, odwiedzając innych Polaków. W sumie były 4 obozy Polaków, z czego ja byłem tylko w jednym. Słabo chodzę na piechotę
Atmosfera zlotu trochę wesoła, trochę tajemnicza. Wszędzie zapach dymu z ognisk, muzyka różnego rodzaju zwykle niemiecka ale nawet dobra (Rock) i jak to na zlotach AC/DC itp. Na zlocie nie było żadnych koncertów, czy zespołów rokowych po prostu każdy grał tym co miał. W nocy przechodząc koło jednego z namiotów doznałem szoku. Muzyka głośno jak w dyskotece, lampy błyskowe i kula dyskotekowa ale takie stare jakie pamiętam z czasów dzieciństwa. Myślę sobie skąd mają prąd? Gdzie sprawiedliwość nikt nie ma a oni mają!!! Przechodzę kilka metrów dalej a tam mruczy sobie Honda...
Oczywiście była ona generatorem prądu, pewnie dalej przetwornica. Prądu miała widać dostatek skoro ktoś zrobił napęd przedniego koła z dwóch rozruszników i koła zębatego przyspawanego do tarczy ;-) Potrzeba matką wynalazków więc kolejny patent.
Do 5 rano koleś z namiotu sąsiadującego grał na gitarze i śpiewał po angielsku. Śpiewał pięknie do tego stopnia, że śpiew ten mi nie przeszkadzał mimo, że położyłem się spać już przed północą w końcu całą noc jechałem na zlot :vh Petardy i sztuczne ognie prawie jak w sylwestra też mi nie przeszkadzały. Nad ranem było mi chłodniej w nogi. Jak się okazało nie zapiąłem namiotu bo i przed kim jak insektów w zimie nie ma i jako, że swój śpiwór rozłożyłem na dwóch innych śpiworach, wszystkie były śliskie wiec podczas snu częściowo wyjechałem z namiotu i moje nogi w śpiworze spały bezpośrednio na śniegu.
Następnego dnia rano Moris i Szczypiorek wpadli na genialny pomysł, żeby pojechać do pobliskiego miasteczka na małe zakupy (jakieś papierosy, krople) i przy okazji wypić kawę w cywilizowanych warunkach w kawiarni. Nie to, żeby ta robiona ze śniegu komuś nie smakowała po prostu taki wyskok do miasta. Jako, że chętnych do wypadu było trzech a KTM i Vstrom są 2-osobowe trzeba było do wyjazdu wykorzystać teresę
Oczywiście pod gorę i po śniegu ruszenie we trójkę nie było możliwe a dodatkowo moje sprzęgło, które na zimno zgrzyta i szarpie nie ułatwiało startu. Do góry wjechałem sam i tam zapakowaliśmy sie we trójkę. Moris z nieukrywaną radością wskoczył do wózka a Szczypiorek na siedzenie za mną. Ileż radości może jeszcze sprawić stara Jawa. Chłopaki machali wszystkim, kręcili filmiki podczas jazdy i robili zdjęcia.
Oczywiście przy takim obciążeniu strome podjazdy (mniej strome tez) pokonywaliśmy na pierwszym biegu ale kto by się tym przejmował. Pobyt z miasta nie koniecznie nadaje sie do publikacji, ogólnie byliśmy nawet grzeczni, kawę piliśmy w kawiarni.
Po powrocie fasolka po bretońsku również z kiełbasą
Fasolki też już nie lubię. Spacer po terenie zlotu kolejne kilka fotek
Tak postawiony motocykl na pewno się nie przewróci ;-)
Żeby nie było, że mnie tam nie było ;-)
Oni chyba pili alkohol?
To miało napęd na wszystkie trzy koła. Z przodu była przystawka kątowa i półoś do przedniego koła. Nie dogoniłem, żeby zrobić zdjęcie z przodu w końcu napędzane miał TRZY KOŁA a ja dwie nogi.
Na obozowisku mieliśmy flagę na maszcie z wędki, która przyciągnęła do nas w odwiedziny Polską rodzinę na stale zamieszkałą w Niemczech. Ludzie Ci przyjechali na zlot samochodem popatrzeć. Po krótkiej rozmowie z nami mili państwo zaoferowali, że w razie jakby nam tutaj było zimno i źle to jesteśmy zaproszeni do ich domu na nocleg i zostawili nam numer telefonu. Był to przemiły gest z ich strony zaprzeczający różnym mitom na temat Polaków na obczyźnie. W każdym razie po wieczornym grilu-kolacji- kiełbasę mogę jeść dalej, smakowała mi opuściłem kolegów udając się w drogę powrotną do Polski.
Zaraz za bramą zlotu zaatakował mnie policjant ( w końcu to Niemiec) z alkomatem. Tylko badanie na trzeźwość, dokumentów nie sprawdzał. Około 5 km ruszył za mną kolejny radiowóz, kontrola alkomatem. Druga potwierdziła wynik pierwszej czyli jade dalej. Do Pragi ciepło ok 0--2st, w Pradze gorzej ok -5 st i znowu przymotałem ale jakoś odnaleźliśmy drogę wspólnie z Anną z gpsa no i wjazd do Polski. Masakra -10 st i mgła. Wilgoć, która właziła wszędzie a najszybciej na wewnętrzną część szyby kasku gdzie natychmiast zamarzała tworząc nieprzejrzystą skorupę. Byłem zmęczony i bardzo zły na postoje co kilka- kilkanascie km i odmrażanie szyby. Po 10 godzinach drogi i 520 kilometrach podwórko wjechałem z takim impetem, ze o mało nie zaparkowałem w zamkniętym garażu. Dzień prawie przespałem i na noc pojechałem do pracy.
Ogólnie to mam jeszcze około 150 zdjęć, których tu nie zamieszczę bo to i tak nie wszystko, po co warto tam pojechać.
Zobaczyłem co chciałem i wracając byłem pewny, że mi wystarczy. Teraz nie wiem czy chciałbym ten wyjazd powtórzyć ale co będzie jak mnie przestaną plecy od tego cholernego zaprzęgu boleć? Nie wiem. Różne rzeczy sobie w życiu obiecywałem a na pewno warto byłoby tam jeszcze pojechać. Ktoś kto nie był na pewno nie jest sobie w stanie wyobrazić klimatu takiego- tego zlotu. To trzeba zobaczyć. Chciałbym podziękować osobom, które się do mojego wyjazdu przyczyniły i tym, których poznałem na zlocie. Nie zapomniane wrażenia bezcenne...